Grupa VW nie ma lekko. Ostatnimi czasy na światło dzienne wyszła niemała kontrowersja. Okazało się, że 800 tysięcy aut marki Volkswagen, Audi, Seat, Skoda udostępniało dane o swojej lokalizacji w internecie w sposób niezaszyfrowany. Już samo trzymanie tych informacji w sieci wydaje się dziwne, a do tego jeszcze dochodzi fakt braku zabezpieczeń. Mało tego, w ponad połowie tych wszystkich aut lokalizację dało się ustalić tak dokładnie, że wiadomo do jakiego sklepu udawali się kierowcy oraz gdzie mieszkają ich kochankowie.
Oczywiście, zwykły szary obywatel nikogo nie interesuje. Problem w tym, że tymi samochodami poruszały się też osoby z wyższych sfer. Na liście znajdowali się zamożni biznesmeni, politycy, policjanci, pracownicy agencji wywiadowczej oraz obsługa amerykańskiej baz wojskowej w Niemczech. Chyba nie muszę tłumaczyć, jak bardzo ułatwia to złym ludziom spiskowanie przeciwko nim. Szczęście w nieszczęściu, podobno nikt złowrogi nie dostał się do tych danych przed załataniem luki. Podobno.
Dane lokalizacyjne trzymano w chmurze na serwerach Amazon, gdzie zajmowały ładne kilka terabajtów. Najbardziej szczegółowe dane pochodziły z modeli VW ID.3 i ID.4, jednak inne modele również dostarczały wystarczająco informacji. Nawet radiowozy nie były bezpieczne – w Hamburgu udało się prześledzić trasę 35 elektrycznych wozów policyjnych. Jak widać, nikt się nie ukryje.
Grupa hakerska Chaos Computer Group zauważyła lukę w zabezpieczeniach i poinformowała Cariad – dostawcę systemów IT dla VW – o niebezpieczeństwie. Luka została załatana, a twórcy poinformowali, że winowajcą była zła konfiguracja systemu. Ciekawe tylko, czy hakerzy nie zostawili sobie backdoora aby mieć dalej do nich dostęp. No nic, przynajmniej kryzys został zażegnany. Nie zmienia to jednak faktu, że te dane dalej są gromadzone, a my dostaliśmy właśnie kolejny powód, aby nie ufać elektrykom oraz kochać stare, nieszpiegujące nas samochody.