Wszyscy czekaliśmy na ten moment. McLaren zdążył już pochwalić się swoim topowym modelem W1, dlatego też Włosi chcieli jak najszybciej im odpowiedzieć. Nie musieliśmy długo czekać, aby tę odpowiedź usłyszeć. Brzmi ona „F80”.
Wygląda niczym bolid stworzony tylko i wyłącznie na tor wyścigowy, jednak to pełnoprawny samochód mogący poruszać się po drodze. Obłęd! Całe nadwozie położone jest jak najniżej – żaden element nie wystaje niepotrzebnie ponad normę. Drzwi sprawiają wrażenie masywnych po podniesieniu do góry, jednak cały samochód waży zaledwie 1679 kg, nawet pomimo zastosowania trzech dodatkowych silników elektrycznych. Wszak supersamochód w 2024 roku bez układu hybrydowego jest na przegranej pozycji względem zelektryfikowanego oponenta.
Skoro mowa już o napędzie, tutaj natrafimy na niemałe zaskoczenie. Ferrari zrezygnowało z kultowego silnika V12. Jeśli myślicie sobie: „to nic, V10 również pięknie brzmi”, to będziecie zawiedzeni. Mamy tu aż o połowę cylindrów mniej niż w V12. Włosi zdecydowali się na podwójnie doładowane, 3-litrowe V6. Niby nie ma nad czym rozpaczać, w końcu sam silnik spalinowy generuje tu aż 900 KM, a Nissan już dawno temu w swoim GT-R udowodnił, że taki piec ma kopa. Nie mniej jednak, trochę szkoda.
Elektryfikację widać tu gołym okiem. Dwa silniki elektryczne z przodu, jeden z tyłu. W połączeniu z jednostką spalinową daje to nam 1200 KM. Na tym jednak nie koniec elektrycznych silników. Zastosowano je również w turbosprężarkach w celu eliminacji turbodziury oraz w zawieszeniu, aby dostosować jego wysokość w stosunku do aktualnych przeciążeń. Kierowca nie musi się martwić, samochód wprost myśli za niego.
Wnętrze wygląda świetnie. Jest proste i przejrzyste. Nie znajdziemy tu dużego ekranu pośrodku kokpitu, za co serdecznie dziękuję twórcom. Zamiast tego dostajemy środek w 100% skoncentrowany na kierowcy. Wszelkie przyciski skierowane są w stronę pilota, a dokładnie tak można się poczuć siedząc w środku – jak pełnoprawny pilot odrzutowca. Odczucia podczas „lotu” pewnie też są podobne.