F1, P1, W1. Nie nie, to nie współrzędne, tylko rodzina hipersamochodów od McLarena. F1 oraz P1 już znamy, a niedawno mieliśmy okazję być świadkami prezentacji najnowszego modelu.
Jeśli chodzi o wygląd, to nie sposób pomylić go z inną marką. McLaren z krwi i kości. Oczywiście ulepszony, gdzie każde załamanie nadwozia podyktowane jest osiągnieciem jak najlepszej aerodynamiki. Napędzający go silnik to czterolitrowe V8 z podwójnym turbodoładowaniem. Bardzo dobry przepis na osiągnięcie dużej mocy. To jednak nie jedyne, co napędza W1. Dodatkowo znajduje się tam silnik elektryczny, dzięki któremu w sumie otrzymujemy aż 1275 KM oraz 1340 Nm. Tak, tyle mocy starczy aby bez stresu wszystkich wyprzedzić. Wspominałem już, że cała ta moc trafia tylko i wyłącznie na tylne koła?
Moc mocą, ale jednostki elektryczne mają to do siebie, że dodają sporo niechcianej masy pojazdu. Większa masa = gorsze właściwości jezdne, a tego chyba byśmy nie chcieli? Nie ma się co martwić, ponieważ twórcom udało się utrzymać masę na poziomie 1399 kg (nie licząc płynów). Zabawy na zakrętach będzie więc aż nadto. Aby osiągnąć tak niską masę zdecydowano się na raczej niecodzienne rozwiązania. Nie znajdziemy tutaj regulacji foteli. Zamiast tego, możemy przesunąć pedały bliżej lub dalej siebie. podobne rozwiązanie mieliśmy okazję już zobaczyć w Fordzie GT. Może komfort nieco gorszy, ale za to osiągi o wiele lepsze.
Na kierownicy znajdziemy tylko dwa przyciski. Strasznie mało jak na tak zaawansowany samochód. Jeden z napisem „boost”, a drugi odpowiadający za zmniejszenie docisku do podłoża. Przyciskając „boost” dostajemy na krótką chwilę maksymalną moc z hybrydowego napędu, co w połączeniu ze zmniejszeniem docisku drugim przyciskiem pozwala nam poczuć się jak w bolidzie Formuły 1 wyposażonym w system DRS. Po więcej przycisków należy spojrzeć w górę, znajdują się one bowiem na suficie, niczym w odrzutowcach.
Co jeszcze wspólnego ma ten samochód z odrzutowcami? Cenę. Za takie cacko przyjdzie nam zapłacić 2,1 mln dolarów. McLaren planuje wyprodukować 399 egzemplarzy, a każdy z nich został już sprzedany. Jak widać, każdy chce mieć go w swojej kolekcji.